Mam takie trzy drinki dzięki którym jestem w stanie stwierdzić czy osoba stojąca przede mną i dumnie nazywająca siebie barmanem ma pojecie o tym co robi.
Każdy, nawet początkujący barman weselny, jest w stanie zrobić w miarę smaczny koktajl. Wystarczy, że użyje odpowiednich składników „kluczy” takich jak kokos, mango czy marakuja i odpowiednio je zbalansuje smakiem słodko kwaśnym, doda fikuśną dekorację i drink gotowy. Trzeba jednak wiedzy, doświadczenia i praktyki, aby przygotować koktajle klasyczne, gdzie niedociągnięcia nie da się zamaskować egzotycznym aromatem, kwaśnym smakiem czy „sałatką owocową” służącą za dekorację.
G&T
Czyli zwykły gin z tonikiem. Niby proste, ciężko tu coś zrobić nie tak, a tymczasem jeżeli ktoś kiedykolwiek spróbował poprawnie zrobionego, nigdy nie zapomni tego smaku i z łatwością rozpozna później fuszerkę. Oczywiście ważnym elementem są, jak i w każdym drinku, dobrej jakości składniki, z czym już czasami może być problem. Czynnikiem kluczowym dla powodzenia misji G&T są proporcje użytych składników i temperatura. G&T to nie ciepła, rozgazowana zupa, serwowana na odczepnego, to orzeźwiający drink wybierany przez wymagające królewskie podniebienia. Nie wystarczy szklanka z kilkoma kostkami lodu; szkło musi być pełne lodu wysokiej jakości, który nie roztopi się po minucie trzymania w dłoni.
Do tego zarówno gin, jak i tonik powinny być maksymalnie schłodzone. Proporcje składników zależą od naszych osobistych preferencji, ale lepszy efekt uzyskuje się używając ginu do toniku w stosunku 1-2 niż 1-3, nie mówiąc już o laniu takiej ilości toniku, ile huta szkła dała w szklance miejsca. Dopełnieniem będzie wciśnięta i wrzucona do środka ćwiartka cytryny lub limonki, oczywiście umyta, świeżo ukrojona i bez naklejki producenta.
Jest kolejną pułapką dla niewyedukowanych barmanów. Zamawiając je, nie spodziewam się oczywiście, iż barman przygotuje mi bez mrugnięcia okiem perfekcyjny klasyk, à la James Bond, lecz liczę na to, że przynajmniej upewni się, czego pragnie moja dusza, zanim po brzegi wypełni mi szklankę czystym wermutem wiadomej marki. Zbieżność nazw koktajli i innych produktow może niestety wprowadzać w błąd ale nie usprawiedliwia barmana, który po prostu nie chce sie upewnić na co mam ochotę.
Gdyby nasz agent 007 w odpowiedzi na zamówienie dostał same ziółka w postaci wermutu Martini, na pewno skorzystałby w stosunku do barmana ze swojej licencji na zabijanie. W klasycznym przepisie na drink pod tą nazwą, wermut ma być tylko dodatkiem do wódki czy ginu, delikatną mgiełką aromatu, a nie jedynym alkoholem wypełniającym szklankę.
Horrorem bywa także, tak popularnie zamawiana zwłaszcza latem. Oczywiście nie biorę pod uwagę miejsc, gdzie na hasło Margarita pada pytanie czy na grubym czy cienkim cieście i z jakim sosem. Chodzi mi o topowe lokale, gdzie jest ona w grupie najczęściej zamawianych koktajli. Charakterystyczną cechą Margarity jest połączenie wszystkich czterech ogólnie rozpoznawalnych smaków. Mix słodko-kwaśny jest przez nas, ssaków, najchętniej wybieranym.
Z jednej strony jest orzeźwiający, z drugiej zaś energetyczny. Wprawy wymaga umiejętność zbalansowania tych smaków tak, by koktajl nie był ani za słodki, ani za kwaśny. Gorycz, jeżeli jest zbyt wyczuwalna, zazwyczaj jest wynikiem użycia sztucznych, kwasowych substytutów świeżej cytryny czy limonki. Jednak najpoważniejszym problemem jest nieumiejętne użycie soli. Margaritę pijam czasem przez gruboziarnistą sól przyklejoną do zewnętrznego rantu kieliszka. Nie wolno dopuścić żeby sól znalazła się po wewnętrznej stronie szkła, gdyż spowoduje to, iż cały drink będzie słony i nie do wypicia. Druga kwestia jest taka, że nie wszyscy przepadają za słoną dekoracją. Najlepszym wyjściem jest zapytanie gościa o osobiste preferencje lub zrobienie crusty z soli tylko na połowie rantu kieliszka.
Szanowny barmanie amatorze, jeżeli już staniesz na mojej drodze postaraj się i pamiętaj, że jeżeli mam ochotę na ciepłą zupę to idę do Rodzicielki na grzybową, a jeżeli chcę napić się szklanki słonego płynu to jadę nad Bałtyk.