Było to jakieś 18 lat temu, kiedy zostałem obdarowany….. pudełkiem zapałek. Nie było to zwykłe pudełko, ale w pewnym sensie arcydzieło, przedstawiające motyw króliczka z Bemelmans Bar, będącego wizytówką The Carlyle Hotel. Na podstawie tego, skądinąd błahego, gadżetu zakochałem się w tym miejscu. Dopiero po kilku latach, dzięki nastającej erze Internetu i coraz częściej wpadających mi w ręce (i pod nogi) książek dla dzieci, udało mi się dowiedzieć więcej o barze i historii króliczka.
Ludwig Bemelmans, pisarz i ilustrator, znany jest przede wszystkim jako autor bestsellerowej serii książeczek dla dzieci opisujących przygody Madeline. Swoje umiejętności ilustratorskie nie tylko przekładał na kartki papieru, był też twórcą kilku murali, z czego jedynym obecnie dostępnym dla szerszego odbiorcy jest ten pokrywający ściany baru w The Carlyle Hotel. Na cześć autora fresków bar został nazwany jego imieniem (ponadto jak wieść gminna niesie, Bemelmans przez półtora roku miał do dyspozycji hotelowy pokój, w którym mieszkał z rodziną).
The Carlyle Hotel mieści się na Upper East Side, w bardzo ekskluzywnej dzielnicy Nowego Jorku, gdzie metr kwadratowy mieszkania kosztuje tyle, co dwa samochody od bezdomnego Pana Stanisława z Warszawy. Gośćmi, poza właścicielami apartamentów z pobliskiej Park Avenue, są w The Carlyle politycy i wszelkiej maści celebryci. Delikatnie mówiąc – GRUBO! Kultywując dawno wpojoną mi maksymę, iż „zawsze należy walić na pewniaka”, nie pytając o drogę, tylko podążając za aromatem drogich trunków, dotarłem do baru. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo iż mimo samokontroli wchodząc rozdziawiłem szeroko gębę – “The place was the most amazing bar I had ever seen”.
Znajome freski na ścianach, sufit pokryty 24 karatowym złotem, marmurowy bar w stylu Art Deco i muzyka płynąca z fortepianu stojącego centralnie, każdego powaliłyby na kolana. Moje na pewno się gięły i to jeszcze mocniej niż ostatnio, gdy przekraczałem próg King Cole Bar w The St. Regis Hotel. Miałem to szczęście, iż właśnie zwolniło się miejsce w głównej części baru i mogłem wygodnie zasiąść obok towarzystwa raczącego się butelką Kruga z 1988 roku. Prawdopodobnie dlatego, że, mimo szpakowatych skroni, wyglądałem o połowę młodziej niż średnia Gości, barman nie specjalnie zajął się moją osobą, lecz tylko standardowo powitał i wręczył menu. Studiowanie karty dało mi czas na pozbieranie emocji, więc wziąłem się w garść. Zamówiłem jednego z klasyków wypełniających strony przepięknego menu. Był to Side Car, niestety w jedynej dostępnej wersji Luxury. Wiedziałem, że łatwo nie będzie 😉 , ale byłem na to przygotowany. Obsługujący mnie barman senior z miejsca zabrał się do roboty. Wyjął z zamrażarki pięknie oszroniony kieliszek z równiutką crustą z cukru i plastikową butelkę po soku. Wstrząsnął zawartość i… przelał do kieliszka. Ale, że co???
Na pewno nigdy nie podano mi Side Car’a, szybciej, spodziewałem się jednak troszkę większej celebracji tworzenia koktajlu, za który przyjdzie mi zapłacić z podatkiem i napiwkiem jakieś 30 dolarów. Premixy nie są złą rzeczą, uważam również, że w bardzo wielu przypadkach dłuższe macerowanie się składników wpływa pozytywnie na smak, ale Martel Cordon Bleu, Grand Marnier i cytryna macerujące się w plastiku nie wróżyło zbyt wiele. Koktajl był „pijalny” i tylko tyle.
Zjawisko plastikowej butelki zadziałało na mnie jak zacinający w twarz jesienny deszcz – zacząłem baczniej przyglądać się wszystkiemu. Nagle w jednej chwili zaczęło docierać do mnie to, że pomimo identycznych kamizelek, barmani ubrani są od Sasa do lasa, że dekoracje przygotowują gołymi rękami wycierając je potem o wyświecone spodnie, że większość obsługi zajęta jest sobą i nie zwraca uwagi na spojrzenia Gości oraz że pan po lewej do zagryzania swojego kieliszka z Krugiem dostał smażone chipsy krewetkowe. Myślę, iż na pewno wyłapałbym jeszcze wiele mankamentów, ale nie miałem ochoty wypijać kolejnego arcykosztownego gniota. Wychodząc z pięknego hotelu, nadal czując delikatny posmak plastiku w ustach, znowu przypomniałem sobie maksymę, iż diabeł tkwi w szczegółach, a wszystko, co tworzymy jest ich zbiorem.
Patryk Le Nart