Rok rocznie jestem pod coraz większym wrażeniem Gdańska. Miasto, przynajmniej, jeżeli chodzi o kwestię gastronomiczną, rozwija się w zawrotnym tempie. Z roku na rok powstają coraz to nowe koncepty, a ich różnorodność jest wręcz imponująca. Podczas mojej tegorocznej wizyty, która stanowczo była zbyt krótka, miałem przyjemność zawitać do lokalu o nazwie „Mała Sztuka” – i wygląda na to, że rzeczywiście miałem przyjemność.
Nad urokliwym brzegiem Motławy, trochę na uboczu, ale nadal rzut kostką lodu od głównej przeprawy gdańskiej starówki, zakotwiczyła „Mała Sztuka”. Lokal – jak sama nazwa wskazuje – nie jest pokaźnych rozmiarów, jednak letnią porą wsparty ogródkiem i „polem leżakowym” może pomieścić dość dużą liczbę Gości stęsknionych wytchnienia przy szklance wybornego koktajlu. Usytuowanie MS ma swoje duże plusy – nie spotkamy tu typowych turystów, poszukujących waty cukrowej i gofrów, lecz osoby, których ściągnęła tu, podobnie jak mnie, dobra renoma miejsca.
Tematem przewodnim jest tu rum, o czym świadczy zarówno wystrój samego baru, jak i bibeloty oraz memorabilia w sali głównej. Wnętrze jest autentycznie przytulne i idealnie komponuje się z ofertą koktajlową, tak przesyconą rumem jak dobry karaibski poncz. W karcie drinków znajdziemy bardzo wiele klasyków bazujących na trzcinowym destylacie, podanych w bardzo ciekawy sposób. Porcje nie są mikroskopijne, a towarzysząca im średnia cena 23 PLN nie pozostawia niesmaku w ustach.
Klimat, który tworzą barmani, kolorowe fartuchy i koszule, a przede wszystkim uśmiech i radość z przygotowywanych drinków udzielają się wszystkim obecnym. Atmosfera jest bardzo pozytywna, co w połączeniu z ofertą barową powoduje, iż „Mała Sztuka” na długo zapada w pamięć. Mam nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości znajdę czas, aby ponownie odwiedzić to magiczne miejsce.
Patryk Le Nart